Jak spotkałam człowieka leśnego (Orang Hutan) Borneo (Indonezja)

Podróżuję nieustannie. Najczęściej z moimi turystami, którzy często stają się moimi przyjaciółmi na całe życie, no i  z czegoś trzeba żyć. Czasem jednak ciągnie mnie na odkrywanie świata bez poczucia odpowiedzialności za innych. Wtedy czuję się wolna i mogę trochę więcej poszaleć. Jednak nie potrafię zupełnie odseparować się od pracy. Jestem również organizatorem i każda podróż szykuje w mojej głowie kolejne podróże już dla moich przyszłych podopiecznych.

A przede wszystkim w podróży szukam ludzi do współpracy, co odbierają na tych samych falach co MY!!!

Opowiem Wam o moim pierwszym spotkaniu z orangutanami w lesie deszczowym na Borneo.

Borneo!!! Czy nazwa nie jest egzotyczna? Samo lądowanie na Borneo jest dla mnie bardzo podniecające. Nagrywam filmik i  z wielką radością krzyczę do kamery-lądujemy na Borneo  zobaczcie!!! Uderzenie małego samolotu o płytę lotniska nie jest zbyt miłe. Pilot robi to po prostu od niechcenia, a ja spełniam  marzenie podróżnicze mojego życia…..i wierzę, że nic mi się nie stanie.

Wysiadamy z samolotu, a  z nami kilkunastu pasażerów z uśmiechem na ustach czeka na bagaże. Przyglądamy się sobie nawzajem. Za chwilę wszyscy wsiądziemy na swoje kelotoki- to takie łódki mieszkalne, którymi popłyniemy w głąb lasu deszczowego. Będziemy mijać się i pozdrawiać za każdym razem oraz spotykać się w różnych miejscach I będziemy dzielić również  los turysty, który już pewnie znacie, a jest on uzależniony od wielu czynników w tym często od pogody.

My przyjechaliśmy po porze deszczowej w czerwcu jednak podnosimy głowy do góry i  słońca nie ma. Za to są czarne chmury. Wita nas  Desi.To z nią załatwialiśmy wszystkie formalności. Jest przesympatyczna i zna doskonale język angielski, a to dla nas jest niezwykle cenne. Już wiemy, że nagadamy się do woli i w końcu o Borneo dowiemy się prawie wszystkiego A oto nam chodzi, Jak zwykle czas goni, Podróżujemy w pewnym sensie na czas. Nie mamy go zbyt wiele!!!

Na kelotoku znajdujemy się praktycznie po kilkunastu minutach. Podróż do portu rzeki Kumai nie trwa zbyt długo. Desi oprowadza nas po łodzi, przedstawia załogę. Jesteśmy zachwyceni-jest tak  wygodnie i komfortowo. Ruszamy pijąc herbatkę z trawy cytrynowej bowiem zaczyna padać….Kelotok jest  cały osłonięty przed deszczem, a my siedzimy przy stole i patrzymy na siebie z leciutkim przerażeniem. Pada coraz mocnej. Tylko że to nie jest  zwykły deszcz to  urwanie chmury Leje jak z cebra myślę sobie pocieszając się, że wszyscy dzielimy ten sam los. Widzimy w oddali inne kelotoki.

Czy orangutany lubią deszcz pytam Desi?

Desi zaczyna opowiadać. Okazuje się, że naszym kapitanem będzie mąż Desi Arif. Arifa poznamy w dżungli bo tam wskoczy na nasz klotok. To on opowie nam wszystko o zwyczajach orangutanów.

Czuję z Desi fluidy, które pozwalają na swobodną rozmowę. Podobnie będzie z Arifem bo za chwilę Desi nas opuści. Desi jeszcze opowiada mi jak poznała swojego męża . To było 4 lata temu w dżungli. Pracowałam jako woluntariuszka opiekowałam się orangutanami, Arif prowadził badania-studiował biologię i przyjechał tu na staż. Nigdy nie myśleliśmy o turystce. Pewien przyjaciel chciał się pozbyć swojej łódki i zaproponował nam jej kupno.I tak się zaczęło. Na początku było ciężko Pewnego roku sprzedaż naszych rejsów wzrosła o 150 % .Teraz mamy sporo pracy.

Jeszcze wtedy nie wiedziałam czy to dobrze czy to źle, że turystów jest coraz więcej.Teraz wiem, że są to fantastyczni, pracowici ludzie. Którzy robią dużo dobrego nie tylko dla orangutanów i otaczającej ich przyrody, ale również dla lokalnych społeczności i dla lasów deszczowych. Małymi kroczkami chcą przyciągnąć uwagę świata i miejscowych na problem wycinki lasów pod uprawę palm na nieszczęsny olej palmowy używany w produkcji wysoko przetwarzanej żywności.

Ściana deszczu przed nami. Pytam Arifa czy tak pada w porze deszczowej. Arif kiwa głową. Aha myślę sobie Nie jest dobrze…. Czy zobaczymy orangutany?. Wciąż myślę o innych turystach, którzy czują podobnie co my. Wreszcie pierwszy postój. Bardzo oczekiwany Pada troszkę mniej więc decydujemy się iść. Las deszczowy robi na mnie piorunujące wrażenie, a myśl że żyją tu orangutany pozwala mi moknąć pod cieniutką pelerynką, którą zabrałam ze sobą.

Idziemy w las i mokniemy patrząc na drzewa. Szukamy orangutanów. Przewodnik wypatruje i wskazuje na drzewa a my w strugach deszczu próbujemy je wypatrzyć. Pochowały się Siedzą wysoko na drzewach i czekają aż przestanie padać. Wyciągamy szyje w górę i próbujemy je zobaczyć. Serce bije coraz szybciej bo gdzieś w oddali w strugach deszczu przecież żyją. Niestety nie dla naszych oczu, wracamy na kelotok rozczarowani. Zaczyna znowu lać.

Późnym wieczorem decydujemy się na kolejny spacer po lesie. Tym razem w poszukiwaniu małych mieszkańców dżungli- tarantuli, rośli, owadów. Dźwięk dżungli jest niesamowity. Głośno jak w kinie. Wciąż pada nam na głowę, więc niosę nawet parasolkę, w którą Arif mnie zaopatrzył. Idziemy po kostki w wodzie. Pytam Arifa czy jakieś stwory mogą nam zrobić krzywdę. Śmieje się i mówi ze są tu takie niedobre mrówki, które bardzo gryzą Nie lubią jednak turystów dodaje z uśmiechem.

W końcu wracamy zauroczeni pięknym prawdziwe deszczowym lasem. Wchodzimy na kelotok zdejmujemy nasze mokre sandały, a tam niespodzianka, Nasze nogi toną we krwi. Przerażamy się na chwilę ale Arif nas uspokaja To na zdrowie To tylko pijawki. A że są dość spore ok. 1 cm to narobiły trochę szkód. Szybko pozbywamy się pijawek z nóg. Dostajemy również specjalną maść od Arifa i za chwilę już jest dobrze.Kładziemy się spać w deszczowym nastroju Czekamy na ranek.

IMG_20170612_190522_HHT

Wreszcie nadchodzi. Unosimy głowy do góry a tam ……….. SŁOŃCE I BŁEKITNE NIEBO To dzisiaj będzie ten dzień!!! Przygotowuję się mentalnie jak na spotkanie z UFO. Już tyle o nich wiem, ale jak to będzie zobaczyć je z bliska.Odwiedzimy dwa miejsca w których dokarmia się orangutany i tam z całą pewnością je zobaczycie mówi Airf. Marzeniem moim jest jednak by turyści oglądali dzikie orangutany. By te osobniki co wciąż potrzebują naszej pomocy radziły sobie już same i żeby poszły w las. Ten moment będzie najszczęśliwszym momentem w mojej pracy. A ludzie będą przyjeżdżać na prawdziwe safari myślę sobie.

JAK TO BYŁO?

Pierwszego orangutana zobaczyłam płynąc łodzią. Był dziki. To znaczy, że nie był przyzwyczajony do widoku ludzi, nie zwracał na nas uwagi. Bawił się w krzakach przy samej rzece. Nawet na nas nie spojrzał.

IMG_8781

Popłynęliśmy do pierwszego tego dnia punktu, w których orangutany są dokarmiane. Taki miejsc jest 12, ale tylko 3 udostępnione są dla zwiedzających turystów. Było to miejsce gdzie oglądaliśmy je z daleka. Bardzo sprawnie schodziły z drzew matki ze swoimi pociechami lub samotne samce przyglądające się wciąż okolicznym samiczkom.

 

Samice orangutany zawsze są z dzieckiem, czasem z dwoma. Każda samiczka wychowuje podczas swojego życia około 3-4 małych. Samiec żyje samotnie przez całe życie i walczy o swoje terytorium. Po co? By mieć większy dostęp do samic. Kiedy jakaś mu się spodoba, spędza z nią kilka dni. Łączy ich wtedy wielkie uczucie, chodzą nawet za rękę, nie rozstają się nawet na chwile. Patrząc sobie w oczy i ……………… Po kilku dniach kiedy samica jest już zapłodniona samiec porzuca swoją wybrankę i  oddala się  w ogóle już  się nią nie interesując. Praktycznie nie zna i nie opiekuje się swoimi młodymi..

Patrzyłam na orangutany zgrabnie przemieszczające się z z gałęzi na gałęzie.  Obserwowałam jak schodzą, jedzą banany, spoglądają na nas… Miały taki ludzki wzrok. Miałam wrażenie, że można by z nimi porozmawiać.

 

W Camp Leakey najstarszym miejscu gdzie otacza się opieką i dokarmia słabsze orangutany zobaczyłam je z bardzo bliska. Były praktycznie oswojone. Chodziły ścieżkami razem z nami na miejsce dokarmiania, Choć my turyści mieliśmy tylko swoje dwie godziny na spędzenie z nimi czasu (tylko w określonych godzinach wpuszcza się tam turystów) poznanie ich fizjonomii, zachowań, spojrzeń i ruchów było dogłębne. Czasem szły w kierunku nas i usuwaliśmy im się z drogi. Na zakończenie kiedy szłam pomostem już na łódkę spotkaliśmy jednego orangutana. Zobaczył nas z kilkunastu metrów. Nastąpiła pewna konsternacja Kto się ma usunąć- czy my których czas w Camp Leakey już się kończył czy ON wskoczy na gałęzie?. Cóż za inteligentny ruch! podniecał się Arif kiedy orangutan usuwał się nam z drogi.

IMG_7171

Mogłabym wpatrywać się w nie godzinami. Ale nasz czas na Borneo już się kończył.Wyjechaliśmy bogatsi o wspaniałe chwile oko w oko z jednymi z najmądrzejszych małp naszej planety, którym niestety grozi wyginięcie.(najmniej agresywne, raczej przyjazne i posługujące się narzędziami przy zdobywaniu pożywienia)

Trzeba bojkotować olej palmowy i odwiedzać Borneo a orangutany pozostaną z nami na ziemi.

 

 

 

 

 

 

Jeden komentarz Dodaj własny

  1. Łooo! Tam musi być cudownie!

    Polubienie

Dodaj komentarz