Są miejsca na ziemi tak cudowne, że kiedy się w nich znajdziecie, pierwsza myśl, to: nigdy stąd nie wyjeżdżać. Zamieszkać tu, zostać i żyć.
Rzeczywistość jest jednak inna – jesteśmy podróżnikami, ciekawość świata gna nas wciąż dalej i dalej, choć przecież zawsze możemy wrócić tam, gdzie mocniej zabiło nasze serce… Niektórzy wracają. Są i tacy, co zostają na zawsze.
Pewnego dnia wyruszyłam z grupą na Filipiny.
Kraj ten składa się z tysiąca wysp i wysepek, które można oglądać latając małymi samolotami lub przeprawiając się promami od wyspy do wyspy. Ta druga opcja jest o tyle ciekawsza, że faktycznie zaczynasz rozumieć, co to znaczy być Filipińczykiem i mieszkać na siedmiu tysiącach wysp. Ten wyspiarski kraj można oglądać, latając małymi samolotami z jednej wyspy na drugą lub pływając promami między nimi. Prom płynie powoli, a ty liczysz mijane wyspy, które okrążają cię wokół jak stado baranów, wspominasz dziecinne lata, gdy liczyłeś barany nie mogąc zasnąć. Są wśród nich wyspy zamieszkałe, ale i bezludne, a wszystkie mają piękne plaże i cudowną kryształowo błękitną wodę..
Największa wyspa, Luzon, leżąca w północnej części Archipelagu Filipińskiego, zdecydowanie wyróżnia się od pozostałych. Są tam góry i panuje chłodny klimat, więc zmęczeni upałem Filipińczycy, którzy mogą pozwolić sobie na wakacje, właśnie tam udają się na urlop. Odpocząć od upału wydaje się śmieszne nam, którzy gonimy za słońcem. Wyspa trzy razy mniejsza niż terytorium Polski, a żyje tu aż 40 milionów ludzi!
Dotarliśmy do Batad. Najpierw pstrokatym jeepneyem, a następnie pieszo, schodząc ostro w dół do wioski kompletnie odciętej od zewnętrznego świata. Właśnie w Batad znajdują się najbardziej widowiskowe tarasy ryżowe – bez wątpienia ósmy cud świata. Widok zapiera dech w piersiach.
Podróżuje się dla miejsc, ale to, co przywozi się z wyprawy i co zostaje w sercu na zawsze, to ludzie poznani na naszej drodze.
Mieszkańcy Batad są otwarci, mili i bezinteresowni. Są bardzo spragnieni rozmów i kontaktu z kimkolwiek z zewnątrz, także z turystami.
Dziewczyna z Batad stała na progu swojego domu i uśmiechała się serdecznie. Była piękna, młoda i trzymała śliczną dziewczynkę na rękach, a dwójka innych tuliła się jej do kolan. Podeszła do mnie i zapytała: Where are you from? Gestem zaprosiła do siebie w gościnę. Mały domek: dwa pokoiki z łóżkami i palenisko. Poczułam, że w tym miejscu chciałabym się kiedyś obudzić. Usiąść na tarasie i wypić kubek kawy, patrząc w dal. Pokazała mi następnie pokoje przygotowane dla turystów: też skromne, czyściutkie i wysprzątane. Odczułam niesamowity spokój tego miejsca, wielką serdeczność gospodyni i zapragnęłam zostać tu na dużej. Zamarzyło mi się aby obudzić się tu rano, usiąść na tarasie i wypić kubek kawy patrząc w dal na taras ryżowe. W myślach już przygotowałam program dla kolejnych grup z noclegiem w Batad. Zazdrościłam im, że tu spędzą kiedyś poranek…
Co dziś pamiętam z tego pięknego miejsca? Otóż historię życia tej nieznajomej dziewczyny.
Urodziła się w Batad i właściwie całe swoje dotychczasowe życie spędziła tutaj. Czasami wybiera się do Banaue na zakupy po rzeczy dla dzieci. Banaue oddalone jest od Batad dobre kilka godzin pieszej wędrówki. Jak często tam chodzi? Raz na miesiąc. Nie może częściej, bo ma gromadkę dzieci. Poza tym to daleko. Była szczupła, zgrabna, zwinna- wyglądała na nastolatkę
Zdziwiona młodym wiekiem kobiety zapytałam, ile ma dzieci.
– Mam piątkę dzieci – odpowiedziała. – I wcale nie jestem już taka młoda – dodała ze śmiechem. – Mam 24 lata.
– A gdzie twój mąż?
– Mój mąż pracuje na rodzinę w Baguio.
– Jak często się widujecie? – Byłam zdziwiona, bo do Baguio to już około pięciu, sześciu godzin drogi. Posmutniała.
– Niestety, przyjeżdża do nas raz na pół roku. Ale jestem szczęśliwa. Dzieci dają mi szczęście. – Mówiąc to, trzymała swoją słodką córeczkę na rękach i pocałowała ją z miłością. – Mam co robić przy nich. Pracuję też na tarasach ryżowych codziennie rano. Musimy pracować, trzeba dbać o ryż. To nasze pożywienie.
Rozumiałam, jak ciężko musi jej być samej chować gromadkę dzieciaków. Rozejrzałam się wokół. Było pięknie, ale przecież tu nie ma nic poza tymi tarasami. Wszystko, co znajduje się wiosce, musi zostać przyniesione na plecach z góry. Nie dojeżdżają tu jeepneye ani żadne inne pojazdy. A droga nie jest łatwa.
Nagle dziewczyna zaskoczyła mnie:
– Wiesz, ja sama wybudowałam mój dom. Worki z cementem znosiłam z góry. Jestem dumna ze swojej pracy i szczęśliwa. Nigdy bym się stąd nie wyprowadziła.
Skąd wzięła pieniądze na cement?
– Mąż wysyła z Baguio. To dobry mąż. Dba o nas.