Dzisiaj wielki dzień. Wjeżdżamy do wyśnionej Kolumbii. Tyle o niej myślałam. Była moją przyjaciółką, zanim ją poznałam. Nazwy miast jeszcze nieznanych dudniły w mojej głowie niczym nazwy egzotycznych kwiatów: Popayan, Salento, Medellin… Jakie są, jak wyglądają, jakie zapachy poczuję, przechadzając się ich ulicami? Jak będą smakowały lokalne dania? I jacy okażą się Kolumbijczycy? Czym się różnią od innych narodów Ameryki Południowej?
Gdy już jesteśmy na miejscu, dziwię się, że przemiły kierowca mówi do mnie per senora. A więc traktuje mnie jak starszą panią. O co chodzi? Ta senora jest nie na miejscu. Postanawiam zapytać go o wiek, żeby mu uświadomić, że nie jestem taka stara. I okazuje się, że dzieli nas raptem pięć lat. Dopiero później przekonam się, że Kolumbijczycy tak się do siebie zwracają. Bo podobnie jak my, Polacy, a w przeciwieństwie do innych narodów Ameryki Południowej, lubią sobie „paniować”. No więc wjeżdżamy do Kolumbii wczesnym rankiem. Najpierw wymieniam dolary na peso kolumbijskie u koników na granicy. Ponoć tutaj jest najlepszy kurs. Wymiana trochę trwa i w końcu dostaję torbę pieniędzy. To są miliony! Drżę z przerażenia. Wszyscy wokół widzieli, że tyle wymieniam. Przywołuję w myślach sensacyjne sceny z filmów i już oczyma wyobraźni widzę napad na mój bank ukryty w plastikowej, fioletowej torebce. Turyści jednak tego nie widzą. Nie pokażę im swojego strachu. Po pierwsze, strach ma wielkie oczy, a po drugie ONI muszą czuć się bezpiecznie.
Andres, nasz nowy kierowca, wydaje się bardzo sympatyczny. Przypomina mi kierowcę z Ekwadoru, tylko jest młodszy i gadatliwy. Uwielbiam rozmownych kierowców na długą drogę, bo warkot silnika i śpiący pasażerowie działają usypiająco. Z obcego człowieka Andres szybko staje się moim przyjacielem. Z każdym kolejnym dniem poznajemy się coraz lepiej. Im bardziej droga się dłuży, tym bliższa jestem poznania ciekawej historii jego życia. Potem Andres pomoże mi w różnych trudnych sytuacjach.
Wracam jednak do początku naszej znajomości. Andres mówi tak:
– Joanna, chciałbym się pospieszyć, bo dzisiaj w drodze do Popayan musimy przejechać przez wioskę Cauca de Bordo. Jest to miejsce niebezpieczne, okryte złą sławą. Nie chciałbym jechać tam po ciemku.
O rany, myślę sobie i spoglądam na moją bogatą torebkę. Trzeba się spieszyć. I tak staję się niecierpliwą pilotką w pięknym Las Lajas, sanktuarium Matki Boskiej Różańcowej zawieszonym na skałach, miejscu jak z baśni tysiąca i jednej nocy. Trochę gonię moich turystów na wszystkich postojach. Droga wije się między górami i przepaściami. Bajeczne widoki budzą w nas emocje i wspomnienia. Śpiewamy piosenki, najpierw żeglarskie, potem o górach…
Nagle zerkam na zegarek Jest za dwadzieścia szósta. Za 20 minut zajdzie słońce (jesteśmy na wysokości równika). Pytam Andresa, czy już minęliśmy Cauca de Bordo. Odpowiada, że nie. Na kolanach trzymam torebkę, a w niej fioletową torbę z milionami. Pytam jeszcze raz.
– Jeszcze trochę – mówi Andres. I dodaje: – Jesteście katolikami?
Odpowiadam, że tak.
– Bóg jest z nami. Nie bój się.
Uspokajam się na kilka minut. W końcu zadaję wprost pytanie:
– Andres, co myślisz? Może schowam gdzieś te pieniądze? Może przygotujemy się na ten napad?
– Wiesz – mówi Andres – to dobry pomysł.
Chowamy pieniądze w schowku pod moim siedzeniem. Jestem spokojniejsza, choć wiem, że w samochodzie mam jeszcze pieniądze moich towarzyszy podróży. Nie chcę ich straszyć. Przypominam tylko żartem, że swoje kosztowności powinni dobrze schować, a drugą saszetkę z jakąś gotówką lepiej przygotować „w razie gdyby”. Jedziemy. Droga wije się w ciemnościach. Wciąż jest daleko. GPS-em w komórce próbuję sprawdzić, ile jeszcze kilometrów do Cauca de Bordo. Nagle zauważam, że Andres jedzie cały czas za tirem, chociaż wcześniej zgrabnie wyprzedzał wszystkie pojazdy. Pytam dlaczego, a on na to:
– Wiesz, jakby co, to napadną jego.
Zaczynam się nerwowo śmiać, a Andres dodaje:
– Przecież Bóg jest z nami.
I dojechaliśmy na miejsce. Turyści czuli się bezpiecznie. Trochę zmęczeni, ale zadowoleni. Jutro zwiedzimy Popayan. W banku wpłacę przewiezione miliony na konto kontrahenta, który zorganizuje nam pobyt nad kolorową rzeką. I poznam Alessandra, judokę, który pokaże nam swoje rodzinne miasto. Mam szczęście do ludzi.